25 września 2012

Brochy na specjalne zamówienie

Zamówienie specjalne i wyjątkowe bo złożone przez Mamę Ewę czyli moją Teściową :) Babskie spotkanie w wydaniu Mamy Ewy i jej koleżanek obfituje we wzajemne obdarowywanie się drobnymi upominkami. Stąd zapotrzebowanie na broszki.


Dawno nie robiłam broszek więc z przyjemnością zabrałam się do pracy. Z racji wieku obdarowanych broszki miały mieć w miarę  stonowane i uniwersalne kolory pasujace do rożnych kreacji.





Ten turkusowy rodzynek trafił do Pani Teresy, która kolejny raz pomogła mi w podbramkowej sytuacji. Do jej ciemnych włosów pasuje idealnie.


Miłym Paniom życzę udanej imprezki - Wy w Bielsku a ja w Łodzi :)

Pozdrawiam!
Sus

22 września 2012

Prośba z SERCEM - konkurs dla kreatywnych maskotkomaniaków!

Dziewczyny i chłopaki mam do Was serdeczną prośbę. Poniżej wyjaśniam o co chodzi.

Nie dalej jak wczoraj odezwała się do mnie Pani Viktoria - wolontariuszka Fundacji "Mam serce". Owa Fundacja organizuje konkurs na swoją własną maskotkę. Maskotka, która spodoba się najbardziej zostanie cegiełką, która będzie rozpowszechniana a pieniążki ze sprzedaży zasilą konto Fundacji czyli zostaną przekazane na rzecz małych podopiecznych.
Po drodze będzie akcja szycia owej cegiełki ale zanim to nastąpi - najpierw musi zostać wyłoniony zwycięzca:)

Wiem, że jesteście niezwykle kreatywni i że wiele z Was uwielbia szyć maskoty dla swoich dzieci. Myślę, że niejednokrotnie bogata wyobraźnia dziecka podsuwała Wam genialne pomysły :)

Proszę i gorrrrąco namawiam - przesyłajcie swoje prace na konkurs fundacji "Mam serce". Macie czas do 15 października!
Wszystkie szczegóły są dostępne na stronie Fundacji ->  KONKURS


Proszę też o rozpowszechnienie pocztą pantoflową powyższej akcji.
I śmiało - częstujcie się bannerkiem :)

Pozdrawiam!
Sus

18 września 2012

Serca... wszedzie serca widzę! Bluzka model 123 A, Burda nr: 9/2012

W miniony weekend znów zostałam słomianą wdową. Tym samym miałam więcej czasu tylko dla siebie. Starym zwyczajem wybrałam się do tekstylnego po materiał sztuk jeden... ale wyszłam z czterema. W sprzedaży pojawiły się nowe dzianiny (włoskie!!) i oczywiście przepadłam. Kupiłabym dużo, dużo więcej ale wąż w kieszeni (a raczej w portfelu) syczał przeraźliwie więc z ciężkim sercem musiałam odpuścić.

Już w sklepie wiedziałam co z czego uszyję i po powrocie do domu od razu zabrałam się do pracy. Początek był pełen euforii ale po pewnym czasie zapał gdzieś uciekł (po części za sprawą Kuchennych rewolucji, Ugotowanych i Katastrof w przestworzach) i bluzkę skończyłam szyć dopiero w niedzielę po południu.

Na warsztat wzięłam prostą bluzkę z Burdy 9/2012, model 123 A (to ta krótsza, która i tak jest długa ;)   ) i zrobiło się tak słodko, że momentami aż mdli ;)


Jasny popiel i białe serduszka - kapitalne połączenie. Na dobitkę ozdobny zameczek z sercem... Uff dobrze, że nie było jasnego różu z sercami - nie wiem kto by to zdzierżył ;)


 

Żeby trochę przełamać potok słodyczy, rękawy i karczek są uszyte z ciemno granatowej dzianiny. Myślę, że te ciemne akcenty ratują bluzkę i sprawiają, że nie wygląda jak góra od piżamy.

Zastanawiam się (jak zawsze w takich przypadkach) czy wypada?! Ślubny mówi, że jest interesująca i że mam nosić. Niestety często ma rację więc będę w niej pomykać. Ot taka zwyczajna bluzka codzienna. Jak mi się znudzi to będzie na po domu.
Muszę w tym miejscu wspomnieć o Uli, która uszyła tę bluzkę jako pierwsza i ostatecznie przekonała mnie, że warto się za nią zabrać.
Tyle tylko, że bluzka Uli jest w wersji glamour - elegancka i zgodna z najnowszymi trendami!


Odnośnie tkaniny: jest to włoska bawełna z domieszką czegoś elastycznego. Bardzo przyjemnie się nosi - szyje trochę gorzej ale można przeżyć. Przed krojeniem konieczna jest dekatyzacja.

Odnośnie kroju: muszę przyznać, że jest to jeden z lepszych wykrojów Burdy na prostą bluzkę. Generalnie taki wykrój może wydawać się  niczym  nadzwyczajnym ale nie spotkałam jeszcze takiego, który tak dobrze leży w plecach (kto ma sprężystą sylwetkę ten wie w czym problem)  i nie jest za wąski w ramionach. Tutaj standardową poprawką było mocniejsze dopasowanie w talii, przedłużenie rękawów o jakieś 3 cm, skrócenie bluzki i powiększenie dekoltu. Ale to taka kosmetyka dostosowana do indywidualnych potrzeb.


I to byłoby na tyle.
Pozdrawiam!
Sus

14 września 2012

Żakardowa kopertówka inaugurująca jesień (made by Susanna)

Oh jak ja kocham jesień! Cudowna pora roku. Pełna nostalgii, melancholii, ciszy i spokoju. Przyroda wycisza się i przygotowuje do zimowego snu.
Uwielbiam polską jesień bogatą w kolorowe liście, babie lato, zapach ognisk i grube sweterzyska :) Pluchy nie lubię więc mam nadzieję, że w tym roku jesień będzie łaskawa i pogoda dopisze. Mam tyle dobrych wspomnień związanych z jesienią. Zawsze na nią czekam. Jeszcze tylko kilka dni i już, już będzie!
Wiem - jestem w mniejszości. Większość osób myśl o jesieni napawa wstrętem. No cóż... po co się dołować - lepiej poszukać pozytywów :)


Aby godnie uczcić zbliżającą się jesień uszyłam kopertówkę z żakardu. Od dawna chodziła za mną taka torebeczka, dla niej chwilowo rzuciłam szycie dzianinowej sukienki z najnowszej Burdy. Kiedyś szyłam z żakardu  torebki tylko nieco większe i schodziły jak świeże bułeczki :) Żakard ewidentnie kojarzy mi się z jesienią, kurzem (!), przeszłością i starymi meblami. Moja mama ma piękny żakiecik uszyty z żakardu i nosi go właśnie teraz.



Generalnie ta kopertówka to trochę nieudany eksperyment. Cały  czas dążę do uszycia kopertówki doskonałej. Próbowałam ją usztywnić wkładem odzieżowym, który stosuje się do usztywniania kołnierzyków i mankietów w koszulach. Wszystko fajnie ale przyklejenie usztywnienia do tkaniny żakardowej (która ma luźny splot, rozwarstwia się oraz sypie) to nie lada wyczyn! Wierzcie mi - można skończyć w psychiatryku ;)
Jakoś... przykleiłam dwie warstwy, całość usztywniła się na tyle fajnie, że nie trzeba wkładać dodatkowej tekturki ale za to przeszycie tkaniny zrobiło się już z lekka problematyczne. Jasne, że maszyna dała radę ale przypominało to szycie twardej tektury i ciężko się manewrowało.
Wykończenie musiałam po części robić ręcznie co jest całkiem przyjemne - w końcu hand made zobowiązuje ;) Jeśli znajdę w Castoramie jakiś fajny łańcuszek to doszyję.



Nie nudzę dłużej. Snuję plany na dalsze uszytki. Przydałyby się nowe spodnie i żakiecik w jakiś fajnych kolorkach. Tylko czasu jakoś mało.


O zapomniałabym! Jako bonus - zdjęcie Kseni :] Mój mali mali koteczek :)


Mimozami jesień się zaczyna
Złota, krucha i miła.
(...)
Czesław Niemen

10 września 2012

Zdolne kobiety w sieci (złapane)

Proszę Państwa dziś będzie wpis stricte reklamowy. Będę reklamować moje zdolne koleżanki blogerki, które szyją i tworzą cuda cudeńka!

Na dobry początek Klaudia zwana też Złotym Kotem lub zdrobniale naszym forumowym Kiciusiem :) Klaudię poznałam osobiście na pierwszym forumowym spocie. Nigdy nie zapomnę jak będąc pod wpływem... i w doskonałych humorach... trzasłyśmy się głowami tak mocno, że aż zobaczyłam gwiazdy! A potem niemal udusiłam się ze śmiechu :D
W każdym razie Klaudia jest odważną kobietą. Bardzo jej tej odwagi zazdroszczę. Można powiedzieć, że sama przekwalifikowała się i  zaczęła szyć a następnie założyła własną firmę -> claudiam.pl
I mknie do przodu jak burza!

Na blogu Klaudii wypatrzyłam przecudnej urody sukienkę, którą zamówiłam i którą dla mnie uszyła. W ogóle to nie tylko sukienkę ale i bonus w postaci bluzki, która odkrywa brzucho (nie jestem przekonana czy mój powinien oglądać światło dzienne). Klaudia dziękuję! Gdy zobaczyłam sukienkę to pomyślałam, że Cię kocham :D I zdania nie zmienię.


Sukienka ma interesujący krój... Długo kombinowałam w który otwór włożyć głowę?!  Krzywo uszyta :P nie nie, wszystko z nią OK! To tak ma być :)


Gdyby ktoś reflektował na intrygującą sukienkę w pasy i na inne ciekawe projekty uszyte przez Klaudię to zapraszam do jej sklepu -> claudiam.pl


A teraz słów kilka o kobiecie, która tworzy lampworkowe cudeńka. Z pewnością wiele z Was wie o kogo chodzi - oczywiście o Joasię Orlikowską.
Zachwyciłam się wisiorkiem-żabką, który wypatrzyłam na blogu Maryś (tak w ogóle to Maryś też jest nieprzyzwoicie zdolną kobietą z fenomenalnym zmysłem artystycznym) i postanowiłam zamówić podobny. No więc mam swoją żabulę i cieszę się jak dziecko :) Bardzo dużo osób pyta gdzie kupiłam ten wisiorek - są zachwyceni!



To ja sobie od Was, Drogie Koleżanki, pożyczę trochę odwagi :) Gratuluję Wam z całego serca i życzę dalszych sukcesów!

Pozdrawiam!
Sus

6 września 2012

O tkaninach i nożyczkach z Tchibo - druga recenzja

Czas na kolejną recenzję produktów otrzymanych od Tchibo :) Dziś nożyce i tkaniny bawełniane.

ZESTAW NOŻYCZEK KRAWIECKICH
 Zestaw składa się z:
* małych nożyczek do prucia i odcinania nitek
* dużych nożyc do cięcia prostego
* dużych nożyc z ząbkami zabezpieczającymi brzeg tkaniny przed strzępieniem


Odłożyłam moje Gerlachy i używałam Tchibowych nożyczek prostych podczas krojenia różnych tkanin. Moim zdaniem nożyczki są niezłe ale mają jeden feler, o którym napiszę niebawem. Wizualnie są bardzo OK (lubię róż): poręczne, wygodne (uchwyty mają piankę), ostre i... lekkie. No właśnie... jestem przyzwyczajona do nożyczek, które swoje ważą więc dla mnie są trochę za lekkie. Są to jednak osobiste preferencje użytkownika więc dla kogoś innego to będzie plusem. W każdym razie gdyby nie dłuższe ostrza to miałabym wrażenie, że tnę nożycami do papieru ;) No dobrze nie narzekam bo tak naprawdę często po nie sięgam :]

Nożyce z ząbkami sprawdziłam na różnych tkaninach. Sprawdzają się na tkaninach o gęstym splocie takich jak: bawełna, satyno-bawełna, dżersej. Szczególnie dobrze  sprawdzają się na dżerseju punto. Tkaniny o luźniejszym splocie (mniej zbitym) będą się strzępić (popatrzcie na zieleń w groszki). Nie wiem jaki efekt będzie po wyjęciu ubrania z pralki?! Napewno nie taki jak w przypadku ściegu overlockowego ;) W każdym razie tymi nożycami można też fajnie ozdobić brzeg tkaniny szyjąc np. ubranka dla lalek tildowych.
Nożyce są masywne i ciężkie. Dobrze leżą w dłoni. Ta waga mi odpowiada.
Podsumowując: fajna sprawa, warto takie nożyce mieć w swojej pracowni - czy to profesjonalnej czy domowej.



Najbardziej polubiłam te malutkie, urocze nożyczki do odcinania nitek. Nie da się ukryć, że jestem wzrokowcem i lubię ładne rzeczy a te nożyczki są ładne :) Co tu dużo pisać - mam je zawsze pod ręką i często używam bo mam fizia na punkcie odstających nitek, które są passe i których zawsze skrupulatnie pozbywam się :)

ZESTAW TKANIN BAWEŁNIANYCH I GUZIKÓW
Guziki nadal leżą nietknięte. Są tak piękne, że szkoda mi ich przyszyć do byle czego. Czekam na odpowiednią okazję, na odpowiedni ciuszek. Wiem, że prędzej czy później takowy się pojawi.


Natomiast z tkanin bawełnianych już coś powstało. To trochę dłuższa historia, którą muszę przytoczyć. Chodzi o to, że obiecałam uszyć małej Indze, córeczce Dagmary z bloga Daget-art, letnią sukienkę. Oczywiście nie zdążyłam a we wrześniu szycie takowej sukienki nie ma najmniejszego sensu więc uszyłam Indze misia :) Kiedyś pisałam Wam o pojedynczych wykrojach z Burdy, które kupiłam na wyprzedaży w tekstylnym -> KLIK. Jednym z nich był wykrój na maskotki. Uszyłam mniejszego miśka, który wcale taki mały nie jest bo mierzy ok 39 cm. Zastanawiam się jak duży jest ten duży?!
To moje pierwsze podejście do tego typu maskotek, łatwo nie było i jest wiele niedociągnięć ale naprawdę starałam się uszyć go jak najlepiej. Daget Ty masz zdolne rączki, gdyby co to popraw. Tobie robótki ręczne wychodzą perfekcyjnie.


Do uszycia miśka użyłam wszystkich tkanin otrzymanych od Tchibo, które przed skrojeniem dokładnie zdekatyzowałam (wiadomo bawełna). Nie mam zastrzeżeń do tych tkanin, nie farbowały, żałuję tylko, że kawałki nie były większe... Myślę, że powstał fajny misz-masz kolorów i wzorów :) Daget kiedyś pisała, że kolory dobrze stymulują rozwój dziecka więc zastosowałam się do tego.



A tak w ogóle to bardzo polubiliśmy tego stworka, Ślubny nawet zaoponował "Madziak...nie wysyłaj go..." :> Zwariował, misiek jest już w drodze :] Mam nadzieję, że Indze także się spodoba.




Pozdrawiam!
Sus

 

3 września 2012

O słodko-gorzkiej Chorwacji co nieco

Od razu małe sprostowanie - urlop był udany. Tytuł wpisu dotyczy Chorwacji jako takiej czyli miejsca, które zachwyca i dołuje zarazem.

Zanim jednak opiszę pokrótce nasz tygodniowy wypoczynek muszę się Wam do czegoś przyznać... otóż... żadna z sukienek uszytych specjalnie na wyjazd NIE SPRAWDZIŁA SIĘ! Nie ma się czemu dziwić skoro temperatura w cieniu wahała się w granicach 36-38 C a w słońcu zabrakło skali na termometrze.
Nie wiem po kiego grzyba ślęczałam nad maszyną i szyłam jak szalona?! Nie mogłam przewidzieć, że trafimy akurat na jeden z najgorętszych tygodni w Chorwacji. Za to fenomenalnie sprawdził się zestaw: cienkie szorty + stary top z Tesco, w którym chodziłam na okrągło.

Teraz będzie jak na najprawdziwszym fashion blogu...
 UWAGA, UWAGA -> mam na sobie :-P
* sukienkę - made by Susanna
* japonki - Mel by Melissa  (okrutnie niewygodne!)
oraz
.
.
.



.
.
.
 * optymistyczną bransoletkę od Uli czyli U Are Fab, którą dostałam w prezencie :) To taki poprawiacz humoru na co dzień :)


Kolejny zestaw jest jeszcze bardziej minimalistyczny i składa się tylko z:
* sukienki - made by Susanna (Diana Moden)
* japonek - Mel by Melissa (cały czas się w nich męczę!)
* siatki z jedzeniem (!)


Na końcu zestaw, który darzę największym uczuciem:


* bluzka (z sercem) - uszyta i namalowana specjalnie dla mnie... przez Maryś (!!!) Jest cudowna! I bluzka i Maryś :)
* szorty - Carry (to w  nich chodziłam naprawdę bardzo często)
* japonki - Mel by Melissa (czy to już masochizm!?)
* bransoletka z sercem (którego akurat nie widać) - Clover

I to byłoby tyle odnośnie mody urlopowej.


Co do samej Chorwacji to tym razem byliśmy na wyspie w Trogirze. 4 lata temu Trogir tylko zwiedzaliśmy, spodobał mi się bardzo - o wiele bardziej niż Split. Piękne miejsce, z czystym sumieniem polecam a gdyby ktoś się wybierał to radzę ulokować się z dala od centrum, blisko wybrzeża. Cisza, spokój - tylko turystów od groma ;) Po raz kolejny byliśmy też w Plitvickich Jeziorach. To kawałeczek raju na ziemi. Koleżanki z pracy śmiały się, że zdjęcia wyglądają jak z photoshopa a tam naprawdę jest tak pięknie. W Plitvicach nie trzeba nawet kombinować, żeby zrobić ładne zdjęcia - wszystkie wychodzą kapitalnie :)

Chorwacja jest słodko-gorzka. Z jednej strony cudowni, otwarci i bardzo przyjaźni ludzie, przepięknie miejsca, wspaniała architektura i kuchnia a z drugiej strony pozostałości po wojnie, która toczyła się na Bałkanach w latach 90-tych. Na wielu domach widać ślady po kulach - nie są ukryte pod tynkiem, może celowo? Od zakończenia wojny minęło już 17 lat. Maleńkie wioski z zawalonymi kościółkami, groby przy drogach i pomniki upamiętniające bohaterów poległych na wojnie a nawet plakaty propagandowe. Wybrzeże jest raczej czyste ale przemieszczając się w głąb kraju, w górzyste tereny, można na własne oczy zobaczyć mały ułamek tego co pozostało po wojnie. Doła psychicznego potęgowała piosenka U2 Miss Sarajewo, której słuchałam jadąc samochodem. Patrząc na mapę i analizując miejsca oraz kraje, które ze sobą walczyły dochodzę do wniosku, że przez Chorwację płynęła rzeka krwi. Wojna ta była jedną z najstraszniejszych i najkrwawszych po II wojnie światowej. I to tak niedawno, raptem kilkanaście lat temu. Rany i wzajemne urazy jeszcze się nie zabliźniły i pewnie szybko to nie nastąpi.

Niedawno czytałam, że Chorwacja jest już passe bo zbyt skomercjalizowana, nastawiona na turystykę i czerpanie korzyści pieniężnych. Słowem: we łbach się Chorwatom poprzewracało. Po części tak jest ale skoro ma się TAKIE wybrzeże, TAKIE wyspy i TAKIE parki narodowe to grzechem byłoby z tych dobrodziejstw nie korzystać. Poza tym ludzie w głębi serca pozostali tacy sami. To właśnie tam gospodarz, u którego zamieszkasz, poczęstuje cię swojskim winem i suszonymi figami a na drogę powrotną otrzymasz gałązkę z drzewa oliwnego na znak pokoju.
I jak tu nie kochać Chorwacji? Yhh nie jestem bezstronna... jestem trwale zakochana.


 





 

 

Na koniec słowo o spełnionym marzeniu...
W mojej ulubionej książce trafiłam na fragment w którym Vuko Drakkainen, siedząc na obcej planecie i jedząc jakieś paskudne korzonki, marzy o zjedzeniu chorwackiej sałatki z ośmiornicy. Nie mogłam tego pomysłu wybić sobie z głowy. Chodził za mną od pierwszego dnia przyjazdu. Dzień przed wyjazdem poszliśmy z Maćkiem do knajpki i zjadłam ją - wspaniałą, cudowną, mięsistą ośmiornicę :)
Ehhh Vuko, miałaś rację. Wyborna sprawa!




Gdyby ktoś miał ochotę przyrządzić sałatkę to podaję przepis:
* świeża rukola
* pomidor pokrojony w kostkę
* czerwona cebula dość drobno poszatkowana
* kawałek ugotowanej (można ją także podgrillować) i pokrojonej w kawałki ośmiornicy (są też w puszce)
* ocet winny
Na listkach rukoli ułożyć ośmiorniczkę zmieszaną z pomidorem i cebulą. Całość skropić octem winnym.  Podawać schłodzoną i z pieczywem pszennym. Bardzo dobrze smakowała z goracym pieczywem, które było na miejscu pieczone w restauracji.
Do tego był sos z oliwy z oliwek, kilku ząbków czosnku przeciśniętych przez praskę i natki pietruszki. Ciepły chlebek maczany w oliwie z czosnkiem... niebo w gębie! Wprowadzam ten przepis do swojej kuchni.
A Macias zajadał się grillowanymi kalmarami podawanymi z ziemniakami z odrobiną szpinaku.


O i trochę  na tematy kulinarne zeszliśmy :) 
Dobrze, koniec tematu urlopowego. Czas zejść na ziemię, doprowadzić mieszkanie do stanu używalności i siadać do maszyny.


Dziękuję za uwagę i pozdrawiam!
Sus