Do napisania tego tekstu skłoniła mnie niedawna rozmowa z właścicielką sklepu tekstylnego. Po głębszych przemyśleniach doszłam do jednoznacznego wniosku:
jestem szmaciarą i wcale się tego nie wstydzę! Co więcej - jest mi z tym nawet dobrze.
Akt pierwszy:
Serce zaczyna Wam mocniej bić przekraczając próg sklepu z tekstyliami. Przychodzicie po jedną tkaninę ale
wychodzicie z ośmioma. Argumentacja mająca na celu
wyczyszczenie sumienia jest różna:
* teraz jest a za tydzień pewnie wykupią
* 8 zł/m - ale cena! Muszę kupić!
* o jaki ładny odcień różowego - z takiego jeszcze nie szyłam. Kupuję!
* o jaki ładny odcień zielonego - takiego jeszcze nie mam. Kupuję!
* o jaki piękny beż - idealny na bluzkę z długim rękawem. A przecież miałam taką uszyć. Kupuję!
* o jaki śliczny brązik i jak cudnie podkreśla kolor moich oczu. Biorę!
*
niech pani kupi bo szybko schodzi. Ostatnio poszła cała belka w dwa dni - typowy tekst Pani sprzedającej w tekstylnym, który potrafi zasiać w sercu ziarenko strachu i niepewności... Fakt - czasami się sprawdza.
* oh jaki piękny flausz - co prawda nie mam w planach szycia płaszcza ale jest tak piękny, że grzechem byłoby nie kupić! Niech leży :)
*
nic więcej pani nie kupuje?! Naprawdę??!! A widziała pani te nowe kuponiki z Niemiec? Końcówki serii, rarytasik, mamy tylko po jednej sztuce. Zaraz pokażę - i wiadomo jak to się kończy
I tym sposobem w domu nie ma miejsca ponieważ wszędzie piętrzą się stosy i stosiki tkanin.
Na zaś, na potem.
Akt drugi:
Wchodząc do lumpeksu czujecie dreszczyk emocji a swoje kroki od razu kierujecie na dział z zasłonami i pościelą. O nierozważni Anglicy, Szwedzi i Amerykanie - pozbywacie się prawdziwych perełek! Pozbywacie się dobrej jakościowo BAWEŁNY i LNU (!) ale dobrze, dobrze - róbcie tak dalej... My chętnie skorzystamy i zrecyklingujemy zasłony, serwety oraz pościel i powstaną z tego prawdziwe krawieckie
cacka. Rodzina i znajomi prędzej czy później zapytają:
gdzie kupiłaś taką piękną sukienkę?! Prawda jest taka, że potem popukają się w czoło słysząc, że to ze starych zasłon ale co tam - nie znają się. Nie zdają sobie sprawy
jakie skarby kryją lumpeksowe hale.
Akt trzeci:
Idąc w odwiedziny do babci/cioci/sąsiadki (niepotrzebne skreślić) taszczycie pod pachą ogromną bombonierę. To tak na wszelki wypadek bo
nóż-widelec starsza pani otworzy tapczan, w którym przechowuje skarby zakupione w czasach PRL'u i powie:
dziecko miałam te materiały wyrzucić ale może Tobie się przydadzą? Wybierz sobie co chcesz.
Druga opcja jest taka, że przy odrobinie szczęścia możecie trafić na prawdziwą
żyłę złota w postaci sterty
jedwabnych chust i apaszek z Milanówka :]
Świeczki stają Wam w oczach... tak tak, udało się! Cel osiągnięty! Babciu kocham Cię!!
Zatem...
W potocznej mowie
wyrażenie szmaciara/szmaciarz jest odbierane negatywnie, wręcz uwłaczająco. Dlatego apeluję aby w naszym
krawieckim światku zmienić negatywny odbiór tego
wyrażenia na
pozytywny :)
W głębi serca uśmiecham się bo to tak jest - naprawdę jestem szmaciarą i wcale się tego nie wstydzę. Kocham tkaniny, uwielbiam je kupować a przed zakupem mieść w dłoniach, głaskać i przytulać
- i z tej racji
w tekstylnym zawsze wydaję więcej niż zaplanowałam a w domu naprawdę nie mam już wolnego miejsca na nowe nabytki. A i tak dokupuję - na kiedyś tam. Jak
za komuny chociaż wiem, że te sklepy nagle nie znikną z powierzchni ziemi, że nie trzeba już
chomikować i kupować na zapas bo akurat dziś
rzucili bielską wełnę. Pocieszającym jest fakt, iż
nie jestem odosobniona w takim postępowaniu i na to samo
schorzenie cierpi np. właścicielka sklepu tekstylnego, w którym bardzo często robię zakupy :)
W takim razie kto się nie wstydzi być szmarciarą/szmaciarzem - ręka do góry :)
Pozdrawiam!
Sus
PS1. Mam nadzieję, że nie uraziłam Was tym tekstem.
PS2. Tkaniny ze zdjęć to moje niedawne, zupełnie spontaniczne zakupy...